Kontrast

A A A A

Rozmiar tekstu

A-   A+
Kultura

11 października, 2021

„Buddyjski mnich i legenda niebieskiej, boskiej czakry” – część 4.

W czerwonych salach, poza sadystycznymi zabawami dla nieposłusznych rozkazom, w imię dyscypliny, doświadczani torturami i egzekucjami, uczyli wiernych bycia ostrymi prokuratorami i katami, tępili bycie adwokatami i bezwzględnie narzucano posłuszeństwo chłostom i batem. Było tam pełno Klakierów, Gargamelów i czarnych psów, wilczych wilczurów, mutantów z rodu dewiantów, w tym głównie boruty i jego przeklętej złą energią rodziny. W tym też hipisowskich motorowych harleyowców, oczywiście w roli złoczyńców, czyli ich klonów podrobionych, bo ci dobrzy nigdy się do nich nie podłączyli. Czerwone kapturki, krasnoludki i sympatyczne pozornie elfy czy olbrzymy ogrzaste typu Shrek, Żwirki i Muchomorki, nie tylko wilki i istoty niezakamuflowane były tu co najmniej podejrzane dla przybyszów ze światłości, a w najgorszym przypadku – od razu krwiożercze. Czasami udawało im się jednak hamować naturę, jednak głównie w celu jeszcze większego kameleońskiego i przebierańczo pinokiowego ataku znienacka. Jednak bywało bardzo rzadko, że rzeczywiście wyłączały swoje agresywne instynkty, bo albo były zbyt leniwe, albo zbyt słabe, by rzucać się na przeciwnika. Myśliwi pilnujący lasów, hycle w przebraniu Dolittlów oraz tak zwani weterynarze, mający tatuaże i paskudni lekarze, grabarze uśmiercający medycznie i wszczepiający szczepionkami na wściekliznę chipy swoim zarówno kodowanym i uczonym na ludzi zwierzętom, jak i ludziom na zwierzęta. No i samym chorobom z wirusami, które też mieli w armii z robotami razem. Ale podrabiali poddanych niebieskiej czakry, którzy czarnymi motorami siali zamęty w dolinie światłości. Tymczasem, opuszczając na chwilę Krainę Mroku, do której i tak wrócimy, bo musimy, to w Krainie Światła i niebieskiej czakry, czakraman dobra, wybrany mnich, został wezwany przez niebieską czakrę do przekazania ludności ważnej wiadomości. Stawił się więc w klasztorze shaolin, w najwyższej kaplicy i od tamtego czasu, po odebraniu wiadomości, miał już strategię walki z wrogiem, którą po mału starał się wcielać w życie. Ale, o czym była owa opowieść… Więc mnich wszedł w głęboką ciszę i w niej, adorując niebieską czakrę, wszedł w dziwną wizję skupiony i to, co w niej usłyszał i zobaczył przeszło jego najśmielsze oczekiwanie. Jednak bardzo ufał swojej obecnej pani, która była dla niego wszystkim. Pokazał mu się świat w ruinie na wielkiej równinie i dolina śmierci. Zobaczył kosz na nią, razem z odpadami i śmieciami z deszczem tych śmieci śmierci i krwi roboto ludzkich oraz krwawych czakr, na co dostał ostrzeżenie, że się to stanie, jeżeli w porę z pomocą czakry nie zdąży uratować planety. Niestety, szykowała się wielka wojna z ciemnością, której do tej pory nie widziały ani trzecie oczy mistrzów, ani czakry, ani meteory nawet i komety. Wiedział, że nie da się jej uniknąć. Niestety jednak, na pocieszenie, otrzymał to, że zwycięży to wszystko, jeśli tylko do końca jej nie opuści i nie zawiedzie w służbie, co dało mu motywację. I tak Lobilius zaczął obmyślać jak tę niemożliwą misję, mission impossible, zrealizować. Ale, gdy uświadomił sobie w pełni, że dla czakry nie ma niemożliwych rzeczy, od razu się pocieszył, chociaż mrok próbował za wszelką cenę zbić go z tropu prawdy i skierować na manowce zwątpień. A wiedział, że ta misja będzie, być może, jako próba, najtrudniejsza z tymczasowych. Teraz mnich miał przed sobą bardzo trudną misję i wiedział, że musi zebrać odpowiednią drużynę, dzięki której, razem z niebieską czakrą, miał możliwość zawalczyć o pokój i o zaprowadzenie równowagi we wszechświecie wśród czakr, a głównie wprowadzenie władzy nad światem i intronizacji fundamentalnej czakry wśród czakr. Czakry niebieskiej, która przez jakiś czas aż do teraz ustąpiła miejsca wrogom w celu doprowadzenia do jej już niezachwianej i ostatecznej wygranej.

Rozdział IV – Czarty wkurzone nie na żarty odkrywają kolejną misję Lobiliusa i wizję czakry, ale i tak niezachwianie robią co potrafią, aby ją udaremnić, pełne rozpaczliwej gorliwości

Lobilius zaczął przechodzić ciężki kryzys po otrzymaniu przepowiedni. Wiedział już, że zdesperowane siły wroga próbują wmówić mu, że to bezsensowna droga. Z wielkim bólem serca odkrył, że niestety jego wrodzy również dowiedzieli się o przepowiedni. Wszystkie ciemne czakry i czakrany, szamani, emocje, wirusy, choroby i wszelkie inne czerwone sale i ciemne komnaty, pokoje, gabinety i zakątki mroków, z organizacją bieszczadzko -terrorystyczną, biesami, czadami, diabłami i ludzkimi terrorystami, robotami no i zwierzętami mroku, inteligentniejszymi od wielu ludzkich istnień i inteligentnych zjawisk, choć trudno powiedzieć, że tam ktokolwiek był wolny, bo w krainach cienia nie dało się wybrać światła, przynajmniej w tym najgłębszym wymiarze otchłanno – głębinowo – czakralno – piekielnym smoczymi kluczami trzymanym. Ale wiedział, że pomimo silnego oporu wroga i nie prostej walki, musi stoczyć walkę o swoją czakrę i wolność dobroci w Chinach, bo czakra wszystkiego nie zrobi za niego. Wiedział i pocieszał się tym, że w najgorszej chwili nie pozwoli go zwyciężyć i zakończy walkę, chociaż nie zwalniało go to od ciężkich treningów i przygotowań. Zbliżały się bowiem czasy gorsze od Orwellowskich kiedy np. wytworzono po raz pierwszy czerwone sale i sztuczne inteligencje kontrolujące umysły ludzkie w 1984 roku. A był rok 589, kiedy ostatnie klasztory toczyły zawzięte walki o wolność w kraju. Był to rok przełomu i początku nowej ery, tej, w której miało już zatriumfować uczciwe i dobre, równe prawo czakranów, dających energie życiodajne. I ostatnia era czerwono-czarnej śmierci, która niczym widmo panoszyła się jeszcze po ich wybranych przez święte księgi krajów, ze świętymi krowami. Więc Lobilius, wierny swojej czakrze, musiał teraz znaleźć wybrańca, którego mu wskazała, a który wydawał się kompletnie niewarty niczyjej uwagi i którego miał wytrenować. Zresztą drużyny, aby dać opór czarnym szczurom, kotom i psom, jak ich nazywali, czyli najeźdźcom z południowej północy, wschodniego zachodu, indiańskich kowbojów i szeryfów łącznie, których było więcej niż na westernach kinowych, haremów i wszystkich talibów, należących do czarnej mafii diabelsko terrorystycznej, która odstraszała wielkością wieloryba, słonia mamutowego i dinozaura panteologicznego. W każdym razie, dla nich wielkościami niewyobrażalnymi, siłami i inteligencjami, które dawały im ciemne czarcio-smocze czakry i siły mroku, które nieustannie były w destrukcyjnym kroku. Naukowcami szalonymi tak bardzo, że laboratoria nie były w stanie zmieścić ilości ich szaleństwa. Szykowała się więc wschodnia apokalipsa. Ale najgorsze było to, że taka cholernie bezwzględna i nie do znieczulenia. Oczywiście pamiętał, że po swojej stronie miał największą potęgę, przy której wrogowie wyglądali jak mrówki pod mikroskopem i lupą. Natomiast, mimo czakry niebieskiej, najpotężniejszej we wszechświecie, wiedział, że te pokemony słabe i nędzne, żenujące wobec niej demony, nie dadzą mu chwili ulgi i będą na ile mogły doprowadzały do mogiły i odbierały siły, póki go czakra na koniec nie ocali i że przez ten cały czas sam będzie musieć walczyć w słusznej sprawie i jedynie wierzyć, że czakra go wspiera. Wiedział, że wygra, bo mu to czakra powiedziała, ale walka z tymi trupami zombie, czarnymi kościotrupami z trupa i kostuchy zbudowanymi, śmierci i szatanowi ponuremu żniwiarzowi koszącemu ludzką trawę życia podwładnymi, przewracało mu się w jego mnisim mózgu i wątrobie, mimo medytacji. Jedyne, co teraz musiał, to szukać wybrańca. Nie miał czasu na rozmyślanie o sobie i wiedział, że tylko wtedy będzie mógł zatrzymać to zoo zła, bałaganu i hałasu rozsianego w pośpiechu z fatum, ślepym losem i pechem w parze loterii, zwanej nieubłaganym i nieprzewidzianym przeznaczeniem koła fortuny, które robi dziury, które miało się rozlać po całym globie i globusie. Wiedział też, że najtrudniej będzie mu pokonać twórcę tego teatru cyrku i tragikomedii dnia świrniętych świstaków i matrixów w grze ruletkowej kasyna, hardkorowo hazardowej i ekstremalnej, pełnej ryzyka w spółce z ograniczoną odpowiedzialnością. Ale i bez niej zarazem paradoksalnie szachowo-karcianej i siłowo aktorsko-kaskaderskiej, w której chodziło głównie o życie na każdym kroku tego roku w ognistym smoku, ze smokiem tym musiał się zmierzyć. Wiedział, że będzie to najcięższe, ale przynajmniej wiedział w jaki sposób. Smoka, czyli Hana Kong Una, który też miał poddanych swej władzy King Konga i Godzillę, dwa potężne zwierzęta, dwa historyczne potwory i bestie, które zamieniał ludzi w Tarzanów, Rambów, Jumbów, Mowglich itd. Ale w zupełnie innej formie niż te wersje pierwotne, wykoślawiając ich obraz i zaprogramowanych do walki z cywilizacją o dżunglę, a nie jednoczących te dwa światy. Pomagały mu w tym też jego paskudne karmy oraz reinkarnacyjne sansary, wypowiadane przez usta Brachmy Brachmana, który wcielał w życie prośby swego pana, no i oczywiście magiczne lampy, a w nich bezwzględne dżiny, złote ryby, wróżki chrzestne i inne istoty skore na życzeń spełnianie, bezwzględnie posłuszne, ale i wampiry, wilkołaki, wiedźmy, czarownice, Baby Jagi i wszelkie, które były mu potrzebne. Ogólnie z dramatów wzięte, horrorów czy baśni braci Grimm lub Tysięcy i jednej nocy. Oczywiście te głównie, ale i z nawet spokojniejszych baśni czy niekiedy komedii, które, choć dobre, jednak złapane w kłusowniczą niewolę, musiały pełnić jego wolę chcąc nie chcąc. Ale wracając, miał przed sobą olbrzyma giganta, skubańca bez kagańca, drapieżnego psiego dinozaura i pomijając całą jego armię wiedział, że będzie go pokonać najtrudniej, tym bardziej, że posiadał ciemny skarb, najbardziej w walce raniący ciało i buty, bo czakrę z pistoletem samego boruty z żółwią skorupą Atumana, który trzymał wszechświat i ślimaczym, ale też strusio-pędziwiatrowym zapałem, w zależności od sytuacji, z odpornością na ból muru, pełnym w kieszeniach noży i sznura do niszczenia wrogów, który umiał być zarówno inteligentnym Don Kichotem chowającym się za krzakiem lub udającym losu ofiarę, który trafił na poczwarę. Don Kichotem z szyderczym chichotem, jak i poważnym, ostrym wiatrem z wiatrakiem jednocześnie. Albo tym filmowym Lucky Luckiem czy innym tego typu spryciarzem na wzór Zorra, Robin Hooda, Janosika etc i innych, którzy nadstawiali kark za dobrą sprawę. A kamuflaże i tożsamości miał wyszukane, ciężki był do przejrzenia i w swym dziele przeszkodzenia, okryty maskami i nie tylko nimi, ale głównie czarami czakrowymi, najpotężniejszymi w mistyfikacji i blokującymi poznanie jego tożsamości, bez względu od okoliczności. Lucky Luck był akurat pseudonimem i tożsamością daną mu od samego Lucka Lucjana w skrócie, czyli lucyfera, gdy nie była mu potrzebna. Była to oczywiście sprytna podróbka, bo autentyków chronionych przez czakrę nie mogli użyć. Natomiast mieli tyle podróbek po swej stronie, że mało kto często orientował się nim został oszukany i wykorzystany przez te właśnie podróby dobrych postaci z krain ciemności. Mało kto, poza oświeconymi w ogóle, znał ich możliwości klonowania i podrabiania autentyków oraz mało kto, choć bali się ich wszyscy, zakładał w tej kwestii tak wielką ich zdolność. W innych znowu ich przeceniali… Albo przeceniali, albo bagatelizowali i lekceważyli w czymś wrogów mieszkańcy krainy światła. I to był ich wielki błąd, przez co zakłócali też równowagę, a przynajmniej przyczyniali się do jej zaburzeń, co było na rękę wrogom i w czym ich wspierali. Więc często, niestety, w dwie te pułapki skrajne, popadali w dwie przepaście na krawędzi, próbując trwać gorliwie w świetle. Było to ostatnie ogniwo pożaru, który miał zapłonąć, a który trzeba było zgasić. Fajerwerk, zimny ogień, zapowiadający zimno-gorącą apokaliptyczną wojnę. Więc czakran ten miał najbardziej odstraszające postacie kamuflujące, co też miało osłabić wszystkich, poza wiernymi poddanymi czakry, idącymi śladami Lobiliusa, co też mu dostarczało motywacji do niesamowitej odpowiedzialności. Tym bardziej, że tylko jego drużyna mogła zatrzymać ten dżihad, tą alcaidę i kastę mafijno – chińsko – smoczo – diabelską, dzięki mocy czakry. Nawet nie mury chińskie, bo one były za słabe na to zadanie. Zwykła materia nie dawała rady kornikom, komarom, karaluchom, szczurom, kangurom, jaszczurom, ptasznikom, szarańczom, wróblom i wronom lub mrówkom, jeleniom, łosiom, czy nawet wszom i pchłom lub świniom, dzikom, ale głównie głupim baranom czy sarnom, jak ich pogardliwie nazywano dla poprawy nastroju i zmniejszenia ich wojowniczego ducha oraz ich siły drapieżnej, której nie dało się zatuszować, które tylko z pozoru zdawały się mieć ludzkie siły i nie były w stanie przebić muru. Tak celowo też udawały, zakrywając prawdę o ponadnaturalnej potędze swego plemienia. No i cóż, kończąc opis, już wizja zabawna nie była, ale czuł się zaszczycony tym, do czego czakra go wybrała i jak mu po tylu latach ufała. Schował miecz samurajski do pochwy, rozmyślając nad niepewnie kruchym życiem, po czym poszedł do klasztoru, aby ułożyć się do snu i zapaść w zasłużony, reinkarnacyjny, relaksacyjny odpoczynek w nirvanie, utrzymując niezachwianie w zmęczonym ciele równowagę. Ostatnim wrogiem wirusowym, obecnie stworzonym przez czerwoną salę ze wszystkich jej odchodów, był niestety nadal niejaki Covid-19, jego numer peselu tak brzmiał, nim się rejestrował łącząc z systemem. Był to już bardzo długi wirus, wynalazek czerwonej sali. Zaskakująco długi, bo zaczął się testowany, trenowany i tresowany od 2020 roku, więc trwał już mega długo. Jednak pracowała przy nim pilnie cała mafia szamańska, no i rodzina lucyferiańska oraz boruty i reszty najtoksyczniejszych słowiańskich diabłów. Jeszcze, co do czerwonej sali, to wydostawali się z niej tylko najtwardsi subkulturowcy i artyści. Reszta przeważnie albo strzelała samobója, albo dostosowywała się jej na ślepo. Było paru takich, na szczęście, którzy, mimo presji, wyszli cało z tej opresji, bez depresji i przeważnie przechodzili na stronę światła. Byli to między innymi punki, skejci i hipisi, goci a reszta hołoty pozostawała po stronie oprawców, słuchający różnego rodzaju muzyki tej jasnej jak słońce i czarnej jak smoła i mgła czy nów księżyca i zachód słońca, czytających różne poezje i nie tylko, jednak z podziałem na energie plusowe i ujemne. Tak podobni w sposobie myślenia, po wielu wspólnych latach prania mózgów w czerwonych salach śmiertelnej zgrozy i cynicznego śmiechu, żalu, no i kibole też tylko jedni, stawali się chamskimi hejterami, niszczącymi innym życie, a w tym i samym sobie chuliganami i bandziorami, do czego ich latami szkolono. Inni, natomiast, odważnie stawali się aktywnymi pacyfistami oraz romantycznymi wojownikami walczącymi o godność i miłość jedynie, a nie o to, co im latami wpajano. Wychodzili z sali najciężej, z tak zwanych niedopasowanych, mieli pseudonimy: łajzy nieogary czy niedojrzali, inaczej mówiąc frajerzy, niewymagający wiele od siebie, tak samo jak od dyrektorów sali, no i homoseksualiści, którzy się do nich zaliczali. Nie wszyscy jednak ją, mimo hejtu, opuszczali. Natomiast ci jasno zbuntowani i szukający światła stawali się zagrożeniem dla gnębiących ich sił kontroli, które oczywiście mieli w pogardzie. Czerwone sale były też zalegalizowanym handlem żywym towarem, w którym młodzi byli kupowani i sprzedawani jak rzeczy na allegro i dzieleni na te zużyte i trwałe, z których potrzebami ich posiadacze nie musieli się liczyć, jako że byli ich własnością. Przeważnie nawet tych mało użytecznych woleli resetować niż niszczyć, choć mieli i takie prawo. Wielu z nich przynosiły bociany w kapustach z tych, którzy byli z arystokracji tam zapisani i nie wolno było ich porywać, w przeciwieństwie do całej reszty. A co do podziałów, to między innymi był w nich bardzo jasny np. na kujonów i lamusy, byli cieniasy i ci silni, czyli dresy oraz no ogólnie ci mniej sadystyczni, zepchnięci na margines zostawali, a reszta, pod warunkiem służby sali, zostawała za to na różny sposób faworyzowana. To cenili najbardziej, poza ciemnym charakterem, czyli bezwzględną wierność im, bo od tego ich wartość była uzależniana przez przełożonych. Co do życia w szczerości, z tą straszną organizacją, to podział mieli kapusie i obrońcy. Z tym, że to kapusiów nagradzano, a obrońcom dokładano za ich pomocną postawę dla zdrajców i innych takich. Również bardzo tępiono chęć tworzenia rodzin, wynagradzano postawę kawalerów i singli oraz dziewic, oczywiście głównie po to, aby byli do końca życia oddani bezwolnie tylko swoim kierownikom z sali. Chyba, że chodziło o sztuczne zapłodnienia pod ich stanowczą kontrolą, między innymi z in vitro i nienaturalnych źródeł lub klonowanie genów, bo i to było tam możliwe. A co do placów zabaw, to mieli też koło ruraparków, lunaparki, skateparki i boiska ze sztucznymi komputerowymi piłkami do gry, wyglądającymi jak prawdziwe. Ale, z tych, co się sprzeciwili, to ich chęć bycia po stronie prawdy i poukładania życia w zgodzie ze słusznymi wartościami nie raz spotykała się z odmową, dotykała ich za to bolesna zemsta od systemowego wrzoda i oprawcy. Jedni też byli z nich raperami lub hip-hopowcami, ale spoko ziomkami. Cała reszta, nie wychodząc z koryta, utrzymywała w sobie patologię. Niektórzy z subkulturowców i kiboli po stronie mafijnej i czerwonej sali pracowali przy oprogramowaniach Covid-19, dzięki czemu też był mocny i pełen ciemnej aury, złej aureoli rogatej oraz w pozycji pozornego pokoju i kwiatu lotosu zmieniał bieg losu na ten szkodliwy, chociaż i tak w granicach rzeczywistości szczęściem dla ludzkości. Wszyscy zresztą mieli nadzieję, że już wtedy nastąpi koniec, dlatego wirus był wyjątkowo oporny i odporny, niczym kleszcz lub kruk czy termit z terminatora, wyjątkowo intensywnych w działaniu. Wiele istot drapieżnych przyrody piekielnej pracowało przy nim poza laboratoryjnymi naukowcami i weterynarzami, którzy byli też bezwzględnymi rzeźnikami, dysponującymi wielkimi ubojniami, oczywiście dla tych zwierząt, które były zbędne, ale którzy okrucieństwo mieli wyssane z mlekiem matki. Byli wegetarianami, czyli ogólnie żywili się owocami czy warzywami swojej piekielnej kuchni jadalnymi, lecz ostrymi, przez co sami mieli w sobie dużo ostrości i nie łatwo było ich złamać. Byli też jaroszami po prostu, bo nie jedli mięsa swoich ofiar, co najwyżej karmili nimi głodnych drapieżców, którzy bez ich pomocy nie mogliby skutecznie ich upolować. Ich geny bardzo go zagotowały do walki, geny wytrwałości, geny myśliwych nocnych łowców i kłusowników też, a poza tym z głębin lasów otrzymał energię, między innymi kleszczy i innych szkodników krwiopijców. Lisów, wilków, węży, kojotów, rekinów, lwów, tygrysów z epoki lodowcowej, gepardów, hien i sępów, no i drapieżnych pająków, między innymi i reszty drapieżnej hołoty trudnej w tresurze oraz leszczy, którzy jako demony stworzyli leszcze, skarabeusze, żuki gnijowniczki, szerszenie i wszelkie mięso mięczaków, które nazwą myliły, bo mięso miały z grubej skały i drewna robione. Stworzono go dokładnie w miejscu, gdzie mieszkało to całe tałatajstwo, w czarnych górach i dolinnych norach i równinach polarno-zwrotnikowych, gdzie była siedziba wszystkich oddanych czerwonej sali za życia, na których cześć tak je nazwano, ponieważ wytrwali do końca bez zmiany w posłuszeństwie im, jak te bieguny, zwane zwrotnikowymi i też odwrócone w jedną stronę, bo zwróconym ku zimie, po których błąkali się co jakiś czas włóczykije, przybłędy z różnych kontynentów, ale połączone ideą np. z trójkąta bermudzkiego i zupełnie innych wymiarów, szukając po śmierci nadziei, omamieni swoich dziecinnych świątecznych wspomnień, których nigdy nie mieli, co najwyżej ich iluzje w czerwonych salach, gdzie kazano im spędzać życie. Innymi słowy mieli jeszcze gorzej niż przed śmiercią w tych krainach, bo w zaświatach, do których się dostali, zamiast roli opiekunów innych, stawali się jedynie swoimi własnymi grabarzami i przez wieki chowali ponownie, bo musieli, było im to narzucone, w trumnach swoje zwłoki, przechodząc przez wcielenia i reinkarnacyjno-reanimacyjne animalistyczne zmartwychwstania, czyli te od zwierząt do powrotu na poziom ludzkiej świadomości i chowali poddanych im odgórnie uczniów systemu mroku, którzy też spędzili życie na kontemplacji iluzji wspaniałości czerwonej sali i tak trwało to podczas długowiecznej reinkarnacji, która zmuszała ich do wielu ponownych śmierci i narodzin, bez możliwości innego życia niż to przed śmiercią, to było ich piekło, ponieważ nie następowała nigdy nirvana i nie było opcji, żeby uwolnili się z nieustannego bytowania w przeżytym Matrixie. Co do wspomnień świątecznych, to od czasu do czasu, zwłaszcza u tych, którzy wyszli z próbówki lub powstali przy gwałcie, co było w sali ogólnie tępione, ale się zdarzało, że ciąże były nielegalne i wtedy przeważnie czyniono aborcję. Jednak czasami zapominano jej lub nie byli posłuszni rozkazom. Jedni i drudzy surowo za to płacili. Jednak jedni i drudzy padli ofiarom systemu zakazującego dostarczania go seksu, bez jego kontroli, co oczywiście wnerwiało tych, którzy mieli postawę sprzeciwu i wojowniczego ducha wolności w sobie. Więc, w ich przypadkach oraz dzieci arystokracji od bociana lub gołębia pocztowego, dostarczane nie każdego, bo nie każdego było stać na takie luksusy. Ale właśnie dzieci takich bogatych lub bardzo cennych dla partii gości bywało, że miały święta piękne i Dziadka Mroza z prezentami, który był sobowtórem Mikołaja, bo do Rosji Mikołaj z reniferami i elfami miał wstęp wzbroniony. I one miały ten przywilej spędzania świąt z całą ich tradycją. I te wyjątkowo pokrzywdzone, w ramach wynagrodzenia, choć czerwonych z sali nie można było nigdy podejrzewać o czystość serca. Jednak często też im to pasowało dla biznesu, było to w ich interesie i opłacało się. Za co oczywiście też kupowali wdzięczność młodych. Czyściec był cykliczny i karmiczny, wyglądał nieco inaczej, bo po nim następowała nirvana i ona była dla tych, którzy jednak zdążyli przemyśleć życie i zwrócili się w stronę światła, chociaż też obejmował długą nirvanę. Natomiast to, co głównie dzieliło krainy mroku na te doczesne czyśćcowe i wieczne, czyli piekielne oraz te ziemskie, trwające jedynie ograniczone w czasie lata świata, z czerwonymi salami i innymi sposobami programowania umysłów i woli. To, co je głównie dzieliło, to było to, że były od siebie dosyć oddalone i musiały działać na innych zasadach na ziemi a na innych w zaświatach. Na ziemi np. w czerwonych salach, był przemyt tytoniu dla młodzieży zdemoralizowanej systemem i innych używek np. alkoholu, natomiast już w tych wyższych poziomach, to nie było takiej ulgi i musieli radzić sobie bez nich. W czerwonej sali było zawsze pełno szakali, które dawały młodym wycisk. Jednak było to czystą sielanką, w porównaniu z kosmicznymi i ufologicznymi pobytami nawet w czyśćcu tych, którzy zaniedbali swoją energię i dające ją czakry. To tak w skrócie o podziale na tych, co z sali wyszli i tych, co zostali. Czerwone sale były matrixowo-facebookowym fejkiem, cynicznym żartem, prankiem internatowo-internetowym, szyderczej symulacji w izolacji, które pełne były żarłocznych żartów, kipiących od kpiny i cynicznym czarem a ironiczną iluzjom. Bo tak do końca to w ogóle nie były miejscem materialnym i tak naprawdę bez komputerowo-kosmicznej symulacji. One by nie istniały, dlatego że to miejsce stworzyły maszyny i kosmici, istoty służące podłym ludziom, sterowanym przez demony do wyniszczania planety Ziemi i do prania młodych mózgów ludzkich. Ale czego można było się spodziewać po maszynach, które żerowały na ludzkiej niewiedzy i naiwności, a zwłaszcza sferze emocjonalnej. Dlatego, zaraz obok strefy kosmicznego mroku, w którym znajdowała się cynicznie dramatyczna w swej istocie sala czerwona, poświęcona smokowi chińskiemu, zjadaczu energii dobrych, kosmicznych czakr, znajdowała się też przestrzeń, zwana powszechnie sferą prankowej pralni umysłowej i fejkowej fatalizacji faktów i histerycznych historii komediowej katastrofy i ogólnie sfera kpiny, kłamstwa ze wszystkiego, co naturalne i prawdziwe. To były tylko pieszczoty i przedszkole z orką na ugorze dla krnąbrnych dzieci, specjalne szkolenia dla upośledzonych intelektualnie i wyjątkowo zdemoralizowanych małolatów, niepragnących mądrości osłów, które tak jak w Pinokiu, goniły całe życie za ułudnymi wyspami szczęścia, zaspokajając w tym swój egoizm i nigdy niechcące być posłusznymi mądrym mędrcom, ponieważ tylko tu mogły trafić. Według chińskich zasad innych placówek dla nich nie było. Jednak było to naprawdę niczym, wielkim drobiazgiem, w porównaniu do tego, co robili terroryści ze zdemoralizowanymi, pogubionymi i odsuniętymi od służby czakrom dorosłymi, którzy próbowali zaskarbić sobie pierwsze szeregi klasztoru shaolin dla siebie. Z nich to robiono ścierwożerców, którym kazano zagryzać się na gladiatorskich arenach w celu rozrywki imperium cesarstwa i carstwa czerwonej sali, bez względu czy byli dorośli czy mali. Nie, ale to i tak był pikuś w porównaniu z tym, co działo się na igrzyskach survivalowych, tak zwanej śmierci, bo tam to dopiero doprowadzali gości do skrajności. A poza nimi też, ale mieli jednak więcej litości, w sensie mniejszej brutalności. Boruta brutal i jego ekipa nie miała skrupułów, za to wiele mięśni i muskułów do rozwalania rebeliantom, przeciwnikom czaszek i zębów w nich zawartych. No i w występach tych brało udział wielu, między innymi Katniss Everdyn, która je też zakończyła. Był tam niejaki Robocop i Terminator. Jednak obydwie te postacie szybko zostały zrejestrowane przez system jako zbyt wielkie zagrożenie, a działały przecież przeciwko systemowi i zapragnęły światła w przebłysku świadomości chcąc wolności. Poza tym też niektórzy kosmici, między innymi Kpax czy Ete, też wciągnięci w niego oraz niektóre smoki i feniksy, przez które na jakiś czas trafiła go bolesna awaria na dosyć długi czas, którą przetrwał. Chociaż był moment, kiedy rozpadł się na wiele kawałków z robakami swymi, zgniłymi niczym statek Titanicowy lub piasek przy burzy o most w sztorm. Ale po chwili przemiany w popiół i proch, jaką zaliczył obracając się w nie właśnie i rozpływając w absurdzie niebytu swego Matrixa życiowego, z którego też ocknął i obudził się za jakiś czas i powstał z popiołów. Natomiast wracając do mistrza zen i czakr, i wszelkich jego mądrości, on bardzo przejmował się wiedzą o tym wszystkim. Miał co prawda nieubłagalny twardy charakter, który narzuciło mu życie, ale też wiele miłości i ogromne serce do życia na całej planecie, które nieuchronnie skazane było na zagładę i śmierć.

Autor: Jan Wojtusiak

Możliwość komentowania jest wyłączona.