29 sierpnia, 2018
Już za kilka dni pierwszy szkolny dzwonek, a w Nowym Chechle rodzice nie wiedzą, gdzie ich dzieci będą się uczyć. Powód: remont dachu w miejscowej szkole, który utkwił w martwym punkcie. A to dlatego, że firma, której władze gminy powierzyły to zadanie, w nonszalanckim akcie zdejmowania dachu zniszczyła prawie wszystkie — jak się później okazało, objęte ochroną konserwatora zabytków — dachówki. Rozpaczliwe próby zakupu nowych dachówek tego typu okazały się bezowocne, bo w czasach dzisiejszych takie nie są już produkowane. Budynek szkoły stoi więc bez dachu (i czeka na jesienne ulewy, które mogą doprowadzić do kolejnych szkód), a dzieci nie mają gdzie się podziać.
Odpowiedź na pytanie, jak mogło dojść do tak kuriozalnej sytuacji, znajduje się po stronie gminnych urzędników, którzy najwyraźniej przeoczyli istotny szczegół, iż budynek szkoły ma charakter zabytkowy i zlecając jego remont należy ten fakt w specyfikacji zamówienia uwzględnić. Teraz sytuacja stała się patowa.
Wójt gminy Świerklaniec zapewnia, że dzieci nie będą uczyć się „pod chmurką” i na gwałt szuka budynku, w którym szkoła mogłaby znaleźć tymczasowe (cokolwiek w tej sytuacji to określenie znaczy) schronienie. Ostatnio zaproponował dowożenie dzieci do budynku szkoły w Piekarach Śląskich – Brzozowicach. Rodzice przyjęli tą propozycje chłodno, żeby nie powiedzieć — z oburzeniem. Oznacza to, że ich pociechy — mając szkołę „pod nosem” — będą musiały tułać się po sąsiednim mieście. Zapewnienie wójta, że gmina zapewni uczniom transport, brzmi jak ponury żart.
Moim zdaniem, rozwiązania problemu należy szukać na terenie gminy, a ściślej mówiąc w miejscowych parafiach, które przecież wciąż dysponują salkami katechetycznymi. Trzeba porozmawiać z proboszczami, ustalić warunki wynajmu i… nie dręczyć już więcej dzieci i ich rodziców swoimi pomysłami.
Odrębną kwestią jest pytanie o odpowiedzialność za powstały koszmar. Odpowiedzi na nie będą musieli udzielić sobie sami mieszkańcy Świerklańca.