Kontrast

A A A A

Rozmiar tekstu

A-   A+
Kultura

05 marca, 2021

Kraina emocjonalnej symbiozy – ciąg dalszy

Rozdział V: Maciek z siostrą Kasią przypadkowo przenoszą się w świat emocji i poznają plany Nienawiści wobec świata oraz zyskują wiedzę emocjonalną o walce z magią ciemną, która próbuje zarazić ich nienawiścią przez pandemię swojego wirusa i ma za zadanie odebrać ludziom głównie zdrowie psychiczne i otwartość na pozytywne emocje głównie miłość

Teraz przechodzimy do świata ludzi ze świata emocji i poznajemy Maćka. Nie tak dawno temu, w Warszawie, żył sobie pewien chłopak imieniem Maciek. Miał już trochę lat, z piętnaście na karku, kiedy to zastała go pandemia koronawirusa. Miał też siostrę Kasię, która również była młoda, chociaż starsza o dwa lata i oboje zaczęli mieć poważne problemy emocjonalne z powodu tej pandemii. Chociaż byli ludźmi ciekawymi świata, to nie mieli nawet pojęcia, że poza fantastyką, jest jakiś realny świat emocji, który będzie dla nich dostępny i to nie tylko we śnie a, który wymarzył akurat ich na tych, którzy mają zapobiec tragedii zarówno tamtego jak i obecnego świata. W ogóle, wracając na chwilę do Nienawiści, urządziła czasy epidemii tak paskudnie, że wyglądały jak jakiś niekończący się karnawał czy też bal przebierańców. Wszyscy na nim wczuwali się w rolę Zorra i Batmana, a ona oczywiście grała w nim ważną rolę i rozdawała jokery, sama będąc sprawiedliwym mścicielem z centrum tej maskarady, z jej osobistego Gotham City. Nigdy nie przepuszczała niczego nikomu ze swoich dawnych wrogów, a jej zemsta miała na imię Monte Christo. Właściwie to nazywała się Monte. Raz udzieliła się pewnemu hrabiemu o nazwisku Christo, czyli podobnym do Chrystus, ale to był przypadek i od tamtego czasu pozostała już z taką ksywą. Czyli Nienawiść Monte Christo, chociaż Christo ją denerwowało, bo przypominało o Chrystusie. Ten jako Bóg w ludzkim ciele, pokonał ją niedługo po pierwszych walkach z diabłami kiedy też zesłał potop, bo nienawiść upadła, de facto, niedługo po Adamie i Ewie, i po pierwszej, od pierwotnego upadku, klęsce diabła w roli węża z jego sługusami. Dzielnie, niczym Trzej Muszkieterowie, walczyły z nią trzy wysłannice pokoju, czyli: Wiara, Nadzieja i Miłość. Jedna za wszystkie i wszystkie za jedną oraz trzech wysłanników Nadziei: Spokój, Rozsądek i Opanowanie. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, czyli męsko – damskie oddziały, pomijając całą resztę z Radością i Empatią włącznie. No i co do wojen emocjonalnych, ofiar było wiele, jednak na szczęście, dzięki miksturze Nienawiści, skorzystały też dobre emocje. Dlatego ogółem walka cały czas była wyrównana po obu stronach, jednak jeden problem cały nieustannie był nierozwikłany… Czy więcej ludzi inwestowało częściej w złe, czy też w dobre emocje przy działaniach? A co do potwornej mikstury, dającej nadprzyrodzone umiejętności, takiej jak dajmy na to z Asterixa i Obelixa, z napojem magicznym zrobionym przez droidy. Tę też stworzyły droidy, ale cybernetycznie hybrydowe androidy skrzyżowane z ludźmi. Te cyborgoludy uzyskały dzięki tej miksturze tak potężne moce, że przed samym końcem historii planety Ziemi były nie do zniszczenia. A stało się tak dla nich i szczęśliwie i niestety, bo gdy walcząc odniosłyby śmiertelne rany bez względu na to po jakiej stronie stały, niebawem się odradzały. Natomiast, wracając do naszych dwojga młodych ludzi, mieszkali oni na wsi i należeli do dwóch liceów, słowem wstępu. A nasza opowieść zaczyna się, o ironio, w pewne Halloween’owe święta, gdy pewna przebrana za Covid postać ludzka staje się bardzo agresywna. To zachowanie okazuje się przyspieszać czas świąt wigilijnych i wielkanocnych, a poza tym Prima Aprilis i Śmigusa Dyngusa. Jak się później okaże, przyspiesza to też pewną tragedię, w skutek której nasi bohaterowie przeniosą się po raz pierwszy w świat emocji i poznają jakim dniem świstaka wykreowanym przez Nienawiść jest Covid-19, jakim Matrixem, Truman Showem, kolejnym Folwarkiem Zwierzęcym i… dużo by jeszcze przykładów filmowo – książkowych dawać. Teraz przejdźmy jednak dalej, aby zbyt wiele nie zdradzać. No więc nasi ludzcy bohaterowie żyli sobie długi okres czasu spokojnie, aż zastała ich pandemia i pokomplikowały się losy dwójki naszych bohaterów. Ale od początku, więc było tak. Maciek i Kasia wspólnie uczęszczali na zajęcia do Akademii Humanistycznej, ale odkąd nastał problem pandemii zajęcia odbywały się on-line. Dokuczały im różne niedogodne emocje, które niestety niekiedy wymykały się im spod kontroli. Pewnego razu, kiedy nadchodziły Święta Zmarłych, a nasi bohaterowie nie spodziewali się, że ten rok będzie dla nich wyjątkowo niespodziewany i zaskakujący, Nadzieja już miała w planie obrócenie złych planów Nienawiści przeciw niej i wydobycie dwójki bezcennych dziedziców wolności psychologicznej bohaterów z tego bagna covidowej rozpaczy oraz przeniesienia w bezpieczne wymiary. Znając knucie Nienawiści i jej podłych agentów, dotyczące dwójki nieświadomych dzieciaków i przyszłych bohaterów swego powołania przez Miłość, która je upatrzyła do ocalenia świata przed złem, przywrócenia równowagi emocjonalnej we wszechświecie, a co najważniejsze obalenia srogiego reżimu psychopatycznej Nienawiści, Nadzieja miała w planie udaremnienie nikczemnych zamiarów. Nadzieja już miała w planie nauczenie młodocianych bohaterów skutecznej walki z królestwem ciemności emocjonalnej, która dotyczyła niestety głównie ludzi, bo o nich walczyły emocje, a nie o siebie, gdyż same były już ugruntowane w wyborze jaki podjęły. Ale wróćmy na ziemię. Maciek, Maciek… Już idę – rozległ się głos chłopaka – O co chodzi siostra? Maciek, o ja pier… Kasia ugryzła się w język, żeby nie przeklnąć – Jak ty wyglądasz…? Dzisiaj odwiedzamy… Tak, wiem kogo, twojego chłopaka – przerwał jej w pół zdania – Wiesz, nie wiem czemu jesteś tak monotematyczna, ale już przywykłem. Więc musisz się przebrać – nie dawała za wygraną Kasia -I pamiętaj, że masz być miłym dla jego brata, mimo że możesz go nie lubić. Jasne – westchnął ciężko – idę się przebrać. No to idź, tylko się pospiesz, wiesz. A tak w ogóle, oni tam obchodzą Halloween, więc mimo że uważasz to za totalną bzdurę, nie waż mi się wyśmiewać go, nic z tych rzeczy, jasne? – zawołała władczo. Tak – burknął czując gniew. A jak będziemy na cmentarzu u babci to… Taaak… To wtedy co? – zapytał. No to wtedy ci powiem, ale nie zapomnij hamować swoich nagłych emocji np. nadmiernego żalu. Maciek miał dosyć tych jej morałów, była tylko siostrą, co prawda starszą, ale czuł się jakby miał drugą mamę. O tyle dobrze, że nie musiał nudzić się całkiem sam, gdy akurat starzy mieli ważne sprawy na głowie. Chociaż często lepiej dogadywał się z rodzicami niż z nią. Ale niekiedy, trzeba przyznać, potrafił ubawić się do łez. A poza tym potrafiła wymyślać rozmaite zabawy domowe, które zabijały nudę pomimo tego, że zawsze były bezpieczne. Teraz jednak sytuacja była nieco napięta. Taksówka z rodzicami była spóźniona. Och, gdyby był cierpliwy. To był jednak deficyt dotyczący jego natury od zawsze… Tymczasem niebezpieczny Ying Yang, reinkarnacyjny Chińczyk, sługa negatywności emocjonalnej, wychowanek chińskiej szkoły smoków koło Wu Han, wysłannik covidowy Nienawiści, był już w drodze, aby zepsuć naszym bohaterom najbliższe lata życia. Hiobową czy szekspirowską dramą lub inaczej tragedią. Maciek z Kasią tymczasem, nie podejrzewając niczego, szli na Halloween, w którym miał uczestniczyć satanistyczny ninja i samuraj, nie robiący sobie ze swojej roli żartów oraz jako naprawdę podły emocjonalny wampir, wysłannik ponurej nicości, gmork mordujący dobrą wyobraźnię. Był jak depresyjny kojot i pies zarazem, dobrze znający swoje zadania i obowiązki. Reinkarnacyjny stwór, na pół będący złym uczuciem jak i wirusem dostarczającym poprzez choroby głównie głowy złych emocji, zwany powszechnie Panem Pechem, Lichem, Zatrutym Kielichem, Mefistotelesem, Satyrem Sadyzmu, jeszcze Fanatycznym Faunowym Fatum, Nieszczęściem i Ślepym Losem, Minotaurem w Labiryncie Kłamstwa i Kamieniem Syzyfa, który ciągle spada z depresjami na ludzi, Niefortunną Fortuną, czy z mitu o Achillesie wiecznie Słabą Piętą lub o Prometeuszu, który chciał pomóc ludziom jako sęp zjadający wątrobę ofiarom bogów. Był, ogólnie mówiąc, światowym niszczycielem, grobem własnym i własnych wrogów, a śmierć nie była mu nikim ani niczym, ani groźnym, ani obcym, gdyż doświadczał jej tysiące razy. W swojej dżungli zwany jako Rambo czy Tarzan lub Mowgli, ale bardziej Shirkan w dżungli swojej emocjonalnej krainy wszechporażających porażek, w swoich odmętach koszmarów. No i niczym najtajniejszy szpieg z krainy dreszczowców, był już gotowy na pułapkę. A że nie miał ni krzty litości, to jedynie ucieszyło go, że ma za cel krzywdę dwojga dzieciaków. No ogólnie rzecz biorąc pan bezduszny cyborg cieszył się, że może uda mu się nie zawieść znów swej pani. Biorąc jednak pod uwagę, że gdyby sprawę spaprał, to chociaż był skazany na wieczny stan nirwany, Nienawiść i tak mogłaby cofnąć cykl jego wcieleń i wtedy skończyłby w śmietniku ze złomem zwanym kawałkami bezużytecznych zabawek królowej, która potrzebowała prawdziwych zawodowców do swoich misji, a nie byle amatorskich robocików, które i tak są za głupie na jej genialny program. Tymczasem nasi bohaterowie obserwowani byli przez zastępy niewidzialnych dla oka diabłów depresyjnych Nienawiści, całą hordę bestii piekielnych oraz chorobowo emocjonalnych. Oni to w dobrych humorach jechali na Halloween taksówką z rodzicami do znajomych chłopaka siostry Maćka. W nieświadomości czyhających niebezpieczeństw, póki co optymistycznie nastawieni wybuchali co rusz radosnym śmiechem. Nieświadomie sprzyjali tym odstraszaniu od nich podłych stworów niecierpiących skrajnie pozytywności emocjonalnej. Pomimo ich radości i nadziei przygotowane do ataku bestie czyhały, o czym dobra kraina emocji też doskonale wiedziała. Impreza u chłopaka Kasi trwała długo, bo akurat miał urodziny. A tymczasem agent, zwany Czarne Przeznaczenie, ostra gnida i wężowy głos kwiatu lotosu, zbliżał się do ich mieszkania, aby wziąć udział w Halloween przebrany za pingwina. Miał za zadanie terrorystycznie wszystkich przerazić, bo w worku na cukierki miał oczywiście granaty wyglądające jak fajerwerki oraz jak bombki na choinkę, bomby atomowe wszystkie, plus wszelkie wirusy i bakterie chińskie. Na szczęście antyterrorystyczna policja emocjonalna miała już plan B i śledziła z detektywami oraz najlepszymi agentami z jasnej strony psychiki tego złoczyńcy specjalnej troski czyny, sekciarza, który kamuflował w przebraniu pingwina i klauna rodem z jokera od Batmana oraz popkulturowego punka, bardzo pacyfistycznego i niegroźnego hipisa, wręcz dziecka kwiatu lotosu z dalekiego wschodu, potomka pięknego wskrzeszającego się samodzielnie z ognia Feniksa. Na szczęście grupa ratunkowa była gotowa do pomocy w tej trudnej nocy i do ugaszenia płomienia zniszczenia szaleństwa właśnie przez smoka, którym ten typ tak naprawdę był. Lubił zjadać to, co feniksy, lecz nie miał ich łagodnej natury. Grupa ratunkowa była wprawiona w gaszeniu nagłych ataków zła jak syreny strażackie z sikawkami, syreny łącznie z Arielką, wodnikami oraz z całą resztą neptunów i pogromców ognia oraz smoków, czyli też rycerzy noszących wiele złotych pancerzy, rycerzy archanielsko – emocjonalno – zdrowotnych, będących pomocą od wszystkiego. Głównie byli jednak od niszczenia destrukcji Nienawiści oraz od łapania jej podłych padalcowatych pomagierów i odsyłania w miejsce odosobnienia od ludzkiego świata w przypadkach bezpośredniego ataku i zagrożenia. Znani byli z niezwykłej skuteczności i również znali sztuki walki, którymi dysponowali magiczni adepci szkół smoków mających na celu sianie mroków. Niczym Żółwie Ninja wychodzili wówczas z cienia, który był tak naprawdę światłem, ale zbyt jasnym dla śmiertelników, a strona prawdziwego mroku dotyczyła ich przeciwników. Świat emocji stał na słoniu i nim była prawda, a reszta emocji to były słonie z tym, że Prawda też była emocją, a konkretnie Miłością, bo miała trzy imiona, poza tymi dwoma miała jeszcze imię Empatia ale przez duże E. Ona to dała emocjom boskie tchnienie życia, a bez niej tylko niektóre, niestety typu Nienawiść, były w stanie dać sobie radę. W swej istocie była twórcza jako siła energetyczna. Oprócz niej wśród emocji była też empatia przez e małe i ona była łagodnością inaczej zwana. Kłamstwo za to było drugim imieniem Nienawiści, trzecim była Zazdrość, w skrócie Zawiść odmieniana też przez Zachłanność i Chciwość, lecz chodziło o tę samą. Zemsta natomiast nie była tym samym uczuciem, bo Zemsta dopiero po jej upadku została niejako ”zrodzona” na wzór i podobieństwo Nienawiści jako jej wyrodna córa ucząca się od matki aż do samospełnienia w jej filozofii. A wtedy już obie podzieliły się swoim królestwem na pół i współpracując ze sobą stworzyły wiele kamieni filozoficznych i eliksirów magiczno – alchemicznych. One zajęły się wspólnym przemycaniem do świata energii mrocznej. Tylko, że na różne sposoby. A tymczasem mijały godziny urodzinowej imprezy, aż w końcu, przygotowani na zabawę Halloween’ową, poszli do kościoła na nudne kazanie i smutną mszę za zmarłych, po której miała zacząć się, w ich mniemaniu, ciekawa i wesoła, a przede wszystkim bezpieczna zabawa. Niestety nie wiedzieli o planach mafii podstępnej Nienawiści oraz w ogóle o obcym dla nich świecie, który mieli zobaczyć fizycznie, mimo że do tej pory go tylko czuli. Wysłannik zła niestety nie zamierzał im odpuszczać i był coraz bliżej zabaw w postaci chłopaka, który wyglądał dosyć niewinnie i mile. Po zakończeniu mszy karnawał rozpoczął się. Teraz dopiero nasz świrus mafijny ”Ojciec Chrzestny” mrocznych emocji i adopcyjny rodzic Tragedii, poza samym Strachem, czyli Czarnym Krukiem tylko w przebraniu gołębia, czyli z nim na ramieniu, wkroczył w grę. Świrus był brutalny, ale miał jeden plus – nie był reinkarnowanym wcześniej żadnym zboczeniem seksualnym, mimo że nosił w sobie różne psychiczne psychozy. Jako jedyna właśnie Miłość miała moc rozwalać miejsca pustynnej pustki emocjonalnej z mroku otchłani oddalonego od światła dziennego. To Miłość kilofami kuła kopalnie węglowej Nienawiści, Moc, która zwała się Przemoc, Agresja i Niepoczytalność w swym uporze maniakalnym, to Miłość próbowała zamieniać ją razem ze Spokojem w oazę. Jednak póki Nienawiść i jej wysłannicy, misjonarze ciemnych misji byli nieuchwytni i nieskrępowani, to nawet Miłość wolą dobra nie mogła jej rządzy zła pokonać. Dlatego właśnie na specjalne akcje szli specjaliści emocjonalni i oni właśnie próbowali złapać Nienawiść w jej własne, kłusownicze, uczuciowe sidła. Bo Nienawiść była kłusownikiem, za to Miłość myśliwym. I teraz kłusownik emocjonalny bandzior i mafiozo sadystyczny właśnie nie wiedział, że zostać może przyłapany na gorącym uczynku, na haczyk, który sam ma zamiast ręki na wzór Kapitana Haka, czy jak duchy, które nawiedziły w końcu skąpego wuja Skrooge’a w Opowieści Wigilijnej. Jednak nie zamierzał odpuścić za żadną cenę, nawet biorąc pod uwagę możliwość klęski. Nie widząc kamer podlegał dowcipnemu podstępowi. A więc, gdy dzieci po domach porozchodziły się roznosząc cukierki po sąsiadach, nasz Czarny Charakter zaczął zaprzyjaźniać się z dwójką naszych bohaterów, oferując im każdą pomoc. Sprawiał wrażenie bardzo uczciwego, najmniejszych pozorów anarchizmu czy tyrani nie przejawiał, pomimo tego, że został wykreowany przez umysł bohaterów. Wyglądał na wolnomyśliciela, a z politycznego punktu widzenia na demokratę i wielbiciela wolności lub też perfekcyjnego marzyciela, artystę czy poetę romantycznego. Jedyne pozory, które stwarzał to normalność i zrównoważenie wewnętrzne. Był rebeliantem republikańskim z tak zwanego ruchu oporu emocjonalnego przed powstaniem terrorystycznego imperium, mutantem, hybrydą i krzyżówką złych emocji z wirusami. Pojawiał się w królestwie ciemności przy boku Nienawiści obok Kruka, zwykle w postaci dużego czarnego psa. Teraz, gotowy na zamach w ciele chłopaka, uśmiechnięty złowieszczy cyborg gotował się na wywołanie prawdziwej tragedii, która w skutkach mogła trwać nawet kilka lat albo dłużej. Jedyne czego nie chciał to, żeby go nie zdemaskowały emocje przeciwne. Obawiał się, bo ciepłe ludzkie emocje były mu dalece obce. Był fakirem i joginem, i taoistą uznającym wyższość emocji jako energii nad rozumem i poznaniem, a poza tym umiał robić niesamowite sztuczki pozorując normalność. Dysponował ogromną chińską energią tai chi, zebraną z kosmosu. Był rewolucjonistą krwawym i każda jego rewolucja była po to, aby jak największa ilość osób poddawała się w niewolę Nienawiści, a głównie robił to przez natrętne nerwice, których był twórcą. Egzekutorem i bezwzględnym komornikiem dłużników Nienawiści również tych, którzy akurat się zabezpieczyli w różnych psychoterapeutycznych ośrodkach, różnymi metodami przed jej atakami. Ściągał haracz z dłużników. Jego zwiastunem zabobonnym i symbolem satanistów był czarny kot, który przemieszczał się ulicami. On natomiast jeździł niejaką czarną wołgą i porywał wiele dzieci, uprowadzał zabłąkane zwierzęta jako hycel, głównie zabłąkane psy bezpańskie i bezdomne albo opuszczone przez swoich właścicieli. Ying Yang, czyli sługus złych, piekielnych mocy i Nienawiści był również kameleonem zmieniającym swoją tożsamość bardzo często i był bardzo trudno uchwytny dla strażników zdrowia i pokoju. Atakował zwykle w najmniej oczekiwanych sytuacjach, a dzięki kamuflatorom i maskom, które ciągle zmieniał. Atakował głównie nocą, kiedy nikt się go nie spodziewał, nawiedzając dłużników ze swoją „czarną Wołgą”, czyli BMW, które wyglądało bardzo przerażająco i miało na celu skruszyć wszystkich wrogów Nienawiści, którzy cokolwiek byli jej dłużni. Oczywiście, gdyby nawet go złapali, miał pieprzony immunitet z krainy, w której żył. Ogólnie, więc pozostawał ze swoim sadyzmem tak naprawdę bezkarny. Dlatego też mało było takich, na tyle odważnych albo głupich, którzy świadomie o zdrowych zmysłach, ryzykują własne życie i życie swoich rodzin. On bowiem nigdy nikogo nie oszczędzał. Był też aroganckim ignorantem praw mu przeciwnych i wrogich, horrorem, ale nie mijającym się z honorem, dla bandziorów żyjących prawami ulicy wzorem. No i już, na koniec tej epicko literackiej charakterystyki, był też obdarzonym piekielnie ciemnym humorem, dyrektorem legend koszmarnych bez happy end’u, które musiały zostać uwiecznione. W tych dramatach inspirował sie np. Shakespearem, za to w pościgach z ludźmi na wsi goniącymi go łopatą i widłami istny kaskader, a zarazem niesamowicie trudny do uchwycenia strażnik cienia. Na ile mógł nie pokazywał się, a jeśli w ogóle, to na chwilę. Potem, dzięki magii dualistycznej zamienia się np. w czarnego kota, w niewzbudzające podejrzeń motyle, czy lecące stadem szczury do dziury, a gdy trzeba było nawet w psa, chociaż nie cierpiał tego wcielenia. No więc nasz negatywny Bond właśnie podał worek cukierków pewnej rodzinie, która nie chciała psikusa i z uśmiechem go przyjęła. I to był jej błąd. Ale jeszcze o tym nie wiedziała, bo akurat na psikusa nasz obłęd nie miał przemyślanej broni i musiałby zrezygnować z planów, a co za tym idzie, również sam swoją bombę podłożyć sobie. Po tej akcji, początkowo bez robienia sensacji i zwracania na siebie uwagi, zaczął szybko oddalać się z mikrofalówką przy nosie i opowiadając szefowej ze szczegółami, co z planami. Tymczasem mikroskop, którym obserwował bohaterów, bo byli dla niego mali jak mrówki, szczęśliwie informował go, że w ich cukierkach też znajdują się bomby i jeśli wszystko pójdzie gładko, prawdziwie sobie odpocznie. Jednak na jego niedoczekanie. Grupa ratownicza już obmyślała plany awaryjne. Na niego już z góry zastawiona była katapulta, która rzucała sidła, a jej konstruktorem był akurat Gniew. Gdy tak oddalał się, akurat spadło na niego wielkie sito. Z przerażenia wrzasnął dramatycznie. – Zamknij mordę przestępco, teraz już nie ruszysz się ani kroku dalej – powiedział Gniew przebrany za policjanta. -Aaalle jaa … w ogóle nie wiem panie władzo, o co panu chodzi – jąkał się w emocjach – Dobrze wiesz chłopczyku -uśmiechnął się Gniew ironicznie. Ying yang wyczuł obecność Gniewu, tego z dobrej strony i już wiedział, że będą kłopoty. – Szefowo problemy na linii – rzucił tylko i odrzucił słuchawkę. Nienawiść też przeczuła, że plany zostały zagrożone. Nagle nasi bohaterowie doznali jakiegoś niezwykłego olśnienia. Ujrzeli pewną piękną postać. A była to Miłość. Chociaż jeszcze o tym nie wiedzieli, przedstawiła się jako opiekunka święta zmarłych o imieniu Grażyna. Z początku bardzo się wystraszyli. Jednak z czasem polubili ją tak bardzo, że dali się zabrać w niezwykłe miejsce, które im zaoferowała. Była to Kraina Emocji. Obiecała też, że da im z niej wrócić, kiedy tylko pewne prawdy ujawni.

Rozdział VI: Trudne zadanie postawione przed młodymi bohaterami zaczyna jednak
nadawać sensu ich życiu, a przy okazji próby odczynienia tego, co już dzieje się na ziemi

Nagle dzieci oniemiały ze zdumienia. Zobaczyły bowiem obraz, którego nigdy wcześniej nie widziały. To, co stało przed nimi otworem, to świat tak piękny i wyjątkowy, że gdyby nie nadmierny sceptycyzm, bez wątpliwości wzięłyby go za realny. Pierwsza myśl, jaka im przyszła to taka, że Narnia, którą oglądały i czytały, naprawdę istniała poza fikcją autora. Szybko jednak dowiedziały się, że mają się postarać wyrzucić baśniowe porównania, bo to ów świat uniewiarygadnia. Tymczasem zły typ został już odczarowany z chłopaka ze swoim krukiem i został teleportowany do emocjonalnego lochu, w celu przesłuchania. Mimo że i tak stała się tragedia, bo wybuchł dom, który opuściły dzieci, nim spotkały Miłość, i upłynęło już wiele ziemskiego czasu, poprzez Prima Aprilis i Wielkanocy Lany Poniedziałek, odkąd z tego wybuchu wydostały się pandemiczne zwątpienia i zatruły ten czas ludziom niedotkniętym klęską. A głównie rodzicom dwójki bohaterów, którzy od władz uzyskali tylko informację, że dzieciom nic się nie stało, ale że są póki co pod opieką najlepszą, jaką mogą mieć i że dostarczą je im kiedy tylko rozbiją pewną grupę przestępczą. Nie poinformowali ich o Krainie Emocji, chociaż doznali objawienia. Pomimo prośby Miłości, która wiedziała o ich sceptycyzmie, nie przyjęli tej wiadomości. Jednak dobre emocje miały już awaryjny plan. Dla ratowania rodziny dzieci, jak i wypełnienia misji mającej na celu uchronienie świata przed totalnym mrokiem ciemnych sił. Same też wyręczając je z niektórych czynności miały plan na unieszkodliwienie do minimum panoszącej się siły Nienawiści i jej sługusów. A tymczasem w lochu celi nr 666, czyli od spraw najtrudniejszych, bo wręcz diabelskich… – No witam panie przybłędo, wielbłądzie od wielkich błędów, obłędzie omenowy, wsioku, włóczykiju wędrowniczy, który nie raz dostał kijem po ryju na wsiach, wszo, ćmo, mister Hyde’nie, który rozdwajasz jaźnię doktorów Jacksonów, Bondzie lewego wywiadu, toto lotku hazardzistów, niewiadoma zagadko, że nawet najlepsze okulary ci wzroku nie wrócą, kretyński krecie, mistrzu podziemnej kanalizacyjnej szczurzej piwniczarni, postrachu wróbli i dzieci, zwłaszcza w pałacach strachu i na diabelskim młynie albo roller coasterze z za dużą prędkością w miejscach, które trzymają cię na dystans, codzienny porywaczu dla okupu, skurczybyku mafijny, kozłojadzie, chrzestny papciu jeżdżący czarną wołgą od Czarnej Wdowy, ptaszniku piekielny, kuratorze małolatów z poprawczaków, wzięty komorniku od haraczów głównie, ogólnie twardy w karku gnoju, rzeźniku polujący na ludzi dla uboju i sadystycznej satysfakcji, a przede wszystkim wilku w owczej skórze, który ciągle szuka kapturków naiwnych czy siedmiu koźlątek lub trzech świnek, bo w bajkach też występujesz pod pseudonimami, chociaż innymi niż w realu… Masz ich bardzo wiele, podałem tylko parę, a i tak dalej można by mnożyć wiele twoich psich pseudonimów… Można by przytaczać, ale szkoda czasu… Witaj Ying Yangu, twoich „zasług” zresztą też wiele jest. – Ech – mruknął Ying Yang, jakby miał to wszystko w nosie i marnował czas. – Wiesz, że nic ci nie ujawnię Gniewie, a ty nie za bardzo masz jak mnie zmusić, bo mam przecież immunitet. Tak więc marnujesz tylko nasz czas. A tak ja robiłbym swoje, ty swoje, nie wchodzilibyśmy sobie w drogę, nie byłoby to lepsze? – spytał retorycznie. – Ekscelencjo moja ty – rzucił Gniew cynicznie – pozwól, że coś ci przypomnę, o czym zapewne zapomniałeś w swej beztroskiej bezmyślności. Na tym terenie twój immunitet mało znaczy, a ja mogę korzystać ze środków, jakie są mi potrzebne w pracy, więc nie wymądrzaj się i łaskawie słuchajże, co mówię. Teraz Ying Yanga zatkało. Cały czas mu się wydawało, że immunitet chroni go zawsze, jednak teraz zrozumiał, że była to złudna nadzieja Nienawiści, którą mu wpoiła po to, aby chociaż był wcześniej nieuchwytny, żeby nigdy nie wymiękł w realnym zagrożeniu. – A no to sorry – odezwał się po chwili – jak widać wyolbrzymiłem wartość immunitetu, dobra powiem, co chcesz, ale proszę o ulgę, w porządku? -Noooo… to co innego, od razu lepiej zaczynam przesłuchanie. Czy uszanuję twoją prośbę, to zależy od ciebie. A co do prawdomówności… Bez obaw, choćbyś chciał kłamać, mam wykrywacz kłamstw, który będzie twoją szczerość badać. Ale spokojna głowa, twoi nie dowiedzą się o niczym od nas i nic nie będą ci mogli zrobić. Zadbamy o to. To jest nasza tajemnica. Natomiast ty również masz milczeć, bo inaczej możemy ci cofnąć specjalną ochronę i wtedy potraktują cię jak zdrajcę w/g swoich brutalnych praw. Poza tym immunitet też cię zawiedzie. Innymi słowy, opłaca ci się współpraca, mam nadzieję, że rozumiesz. – O tak szefie – Ale będę trzymać cię za słowo. Nie ma sprawy nie kłamiemy – ciągnął Gniew. I zaczął przesłuchanie… -No to tak… jaka była twoja pierwsza brutalna misja? Ile ci płacili? Jakim w ogóle cudem tak długo działając na szkodę ludzi, na zlecenie Nienawiści, byłeś dla nas nie uchwytny? Co zapewniało ci te doskonale okrutne misje? Zamieniam się w słuch. – Trudno powiedzieć szefie. Kiedy dostałem pierwsze zlecenie, chyba zapomniałem – zaczął się bronić Ying Yang – ale, no z grubsza, opowiem o mojej brudnej, mokrej i mrocznej robocie. – Rzeczywiście zapomniałeś? To mnie dziwi, bo zawsze doskonałą pamięć w misjach miałeś. Może się zbyt zestresowałeś, mimo że przecież zawsze wręcz nadmierną odwagą się odznaczałeś, kiedy z zimną krwią swe zadania wypełniałeś – potwierdził posterunkowy Gniew – To mi potwierdził mój wykrywacz kłamstw, że mówisz prawdę. No, ale to co pamiętasz, opisz mi ze szczegółami. – To może zacznę od końca. Ostatnio miałem zlecenie na takiego jednego diabła tasmańskiego, który pod wpływem jednego pobożnego śmiertelnika zaczął się nawracać. Boruta. – I co? Udało się pytał? – No, jedyne takie w sumie zlecenie życiowe, gdzie miałem bezpośredni kontakt z tak legendarną, słowiańską mocną istotą. Za karę stał się diabłem tasmańskim po wyrzuceniu z piekła przy reinkarnacji ziemskiej, ale w tym akurat przypadku nie dałem rady i sam ucierpiałem. Po czym petycję napisałem z bólem – powiedział. Reszta to śmiertelnicy sami byli i dobre emocje czy choroby wrogie nam, no same pierdoły. – Mhm – mruknął Gniew stanowczo – mów dalej. – No więc największy problem był z demonem słowiańskim Borutą, któremu odbiło pod wpływem niejakiego Twardowskiego, który chociaż cyrograf podpisał, to i tak diabła wykiwał, a potem wszczepił mu cechy boskie takie jak np. miłosierdzie czy cierpliwość, ale to już po długim pobycie na Księżycu i rekolekcjach pokutniczych. – Czyli legendarny Twardowski to obecnie twój największy problem, a nie Boruta czy ktoś inny. – kontynuował Gniew. – A i owszem, on to w ogóle wielu naszych ponawracał i piekło poprzewracał skubany, tak ogólnie większość moich misji, jeżeli była w jakimkolwiek sensie nieperfekcyjna to tylko i wyłącznie jego wina. Ale do rzeczy, były również potwory, no wiesz legendarne bazyliszki, smoki wawelskie itd. Dopóki on się nie pojawił wszystko było w normie. Co prawda trzeba było je wskrzeszać, bo też ginęły w walce, ale zawsze po naszej stronie. Potem jednak, gdy Twardowski wszystko obrócił do góry nogami, to i z nimi mieliśmy problemy, bo wiele z nich nie chciało współpracować i zaczęły być waszymi czy nawet boskimi kumplami, co było dla nas ciosem poniżej dna piekła. Ale musieliśmy ten bajzel ogarniać, czyli je zwalczać. Te od Twardowskiego, a niektóre były bardzo twarde np. Bazyliszek, Smok Wawelski, Syrenka Arielka czy też jedna rusałka, która też zapomniała przy twardogłowym Twardowskim kim jest. No przez niego w ogóle mieliśmy syzyfowe syfy… Powiem ci…, że Twardowski realnie zasługiwał na najcięższe dantejskie piekło, a i tak zawsze umiał się wylizać, diabła ocyganić, a do Boga się podlizać. Był po prostu rogatą duszą, ale wykorzystywał tak sprytnie swoją złą naturę, że psuł nam wszystkim sukces i kulturę. Najgorsze też było to, że wiele legend ludowych, baśni i mitów on bezczelnie wpisał w karty historii religijno-kulturowej i tak zatarł granicę pomiędzy naszym a ludzkim światem, że niemalże każdy, kto znał magię, mógł nam tutaj wjeżdżać z batem i grozić nam, że ujawni wszystkim nasz świat, jeśli tylko uprawni go Twardowski jako kat, czy inna postać legendarna. Twardowski był dla nas wrzodem na wątrobie, bo nawet nie był realnym człowiekiem, a jedynie wymyślonym przez nas dla żartu czarnoksiężnikiem, który śmiał się nam sprzeciwić i wystawić nas na długowieczne pośmiewisko. Wystawiał nas na najgorsze pośmiewisko ze strony ludzi, którzy mieli nas w głębokim poważaniu i spychali do mitów zuchwale, bawiąc się magią. Dzięki Twardowskiemu topiąc nas w kale. – Innymi słowy – dopytywał Gniew – bardzo się nacierpieliście przez gościa, którego sami stworzyliście, czyli Twardowskiego. – No tak, nie przewidzieliśmy tego, ta historia miała być przestrogą dla grzeszników, dla śmiertelników. Na nasze nieszczęście stała się kulą u nogi każdego z nas, bo pokazała nas w bardzo niekorzystnym świetle, że z byle głupim magiem mielibyśmy nie móc poradzić sobie w piekle, no i w pałacach mroków emocjonalnych. I tak niestety wielu, pod wpływem tej fikcji, odeszło od naszych surowych i niezmiennych zasad, między innymi Boruta, którego zamieniliśmy w diabła tasmańskiego, ale to i tak nic nie dało. Twardowski bowiem stworzył taką rebelię, że nie było na niego tak naprawdę mocnych, taki był kuźwa Iniemamocny. Jedynie Lucek wykończony walką z tym upierdliwym wymysłem, obróconym wobec twórców, odesłał go w desperacji do nieba, z prośbą gorącą, aby już nigdy go nie odsyłali. Bo to był naprawdę przypał i ciężko było też wykasować go z naszej fantazji, bo był po prostu za mocny w mocy i przerósł nasze najśmielsze wyobrażenia. Ale co do potworów przeciwnych to na szczęście nie było ich aż tak znowu dużo. Tylko niektóre przeszły na stronę tego żenującego Twardowskiego, a reszta pozostała nam wierna i oddana. Czyli np.: cyklopy, yeti, ufo, trolle, gnomy, krasnoludy i ludojady oraz niektórzy bogowie słowiańscy i pogańscy, typu Weles i paru innych takich, bezwzględnie złych, wśród których był niegdyś także i Perun…, Peruna też przekabacił po jakimś czasie twardóg, twardy bóg. Gdybyśmy wiedzieli, co nam przyniesie stworzenie tego typa twardogłowego, nigdy byśmy się nie zabierali za robienie jego. A poza tym, to długo by wymieniać… walczyłem z hydrą z mitologii greckiej, która niegdyś miała pożreć Heraklesa na zlecenie Hadesa, naszego poddanego, ale też od kiedy pod wpływem przekabacenia przez Twardowskiego Hadesa na swoją stronę również stał się naszym wrogiem. Wtedy, chociaż z założenia, był przeznaczony do chronienia nas i niszczenia naszych wrogów. -No to całkiem niezłe ziółko z tego Twardowskiego, mieliście tam z nim chyba spory dym – mówił Gniew cynicznie. – No mówię przecież – ciągnął poirytowany zatrzymany i przesłuchiwany Ying Yang – No to ja mam jedno pytanie drogi sługusie złych mocy i okrutny panie. Czy po takiej nauczce nie przemyśleliście ani trochę, że chyba nie warto jest zdradzać swoich podwładnych, a tym bardziej boga, który chciał od was niegdyś posłuszeństwa? – No… nie, tego ci nie będę mówić, to są zbyt prywatne sprawy. Czy żałujemy początkowej zdrady czy też nie, to nie twój biznes i tyle. Jedno jest pewne, mieliśmy swoje powody, a teraz już nie za bardzo możemy cokolwiek zmienić, więc nie będę ci takich spraw sekretnych wyjawiać tu na tacy. – No dobra, okej – stwierdził Gniew, również już zmęczony tym całym przesłuchiwaniem wyjątkowo opornego wroga – To z kim jeszcze walczyłeś w takim razie? – No z wieloma robotami czy zwierzętami na przykład też od Twardowskiego, który nam uprzykrzał na wszelkie sposoby jeszcze bardziej i tak już od dawna trwa smutne i podłe życie w odmętach piekieł. No swoją drogą Dante też nam tu napaskudził, ale nie aż tak. Twardowski to był dla nas rak. Z Wiedźminem też mieliśmy problemy dosyć duże, bo też jest fikcją literacką, która nam życie psuła, ale on od początku akurat był dobry. Nie tak jak Twardowski, który przecież miał u nas dług cyrografowy, czyli bardzo wielki. Zasługiwał na męki, a i tak się wywinął sianem i zrobił nam wielki obciach i wstyd tym wszystkim. A Wiedźmin był fikcją akurat tych z nieba. Więc nigdy nam nie służył i od zawsze z nim walczyłem. Ale też ciężki przypadek i wielu poddanych nas pozbawił. No i to były akurat inne przypadki, fikcje od zawsze dobre typu: Pan Kleks, Alladyn, Król Lew albo Shrek. Tylko Twardowski nas tak wykiwał, że służył jako fikcja nam, która przeszła na wrogą dla nas stronę. Bo wiesz inne stwory, potwory, które były złe i po naszej stronie zawsze w baśniach były niereformowalne i jak ginęły to wierne nam dopiero po zdradzie Twardowskiego. Niektóre z naszych złych postaci też zaraziły się przekonaniem, że mogą zmienić stronę gry bez kary, chociaż nie zawsze im to wychodziło. Na nasze szczęście, bo pilnujemy rygoru swoich zasad bardzo i nie wybaczamy nikomu aż do grobu w przeciwieństwie do tych z góry, którzy co najwyżej chcą pokuty. Poza tym Dante był prawdziwy i nie mógł sobie na tyle pozwalać. Bo życie i wieczność Twardowskiego i tak były z góry fikcyjne. Ten człowiek nie istniał nigdy naprawdę ani w tym, ani w tamtym świecie. Natomiast Dante był autentycznym człowiekiem, który naprawdę miał wpływ tylko na życie ziemskie. Twardowski też miał wybór, ale jako postać fikcyjna, wiadomo, był bardziej obdarzony supermocami i takimi tam sprawami, których ludzie prawdziwi nie posiadają przeważnie. A jeśli nawet, bo są magami, to i tak tylko na Ziemi i nigdzie indziej, także Twardowski był błędem w systemie statystycznym no i ciężko było nam się go pozbyć, ale szczęśliwie w końcu się to udało. Ale dobra… em… wyjawię ci teraz jak uwolniłem chińskiego wirusa z kraju Wu Han tylko pamiętaj, że to nasza tajemnica, jak obiecałeś. – Jasne, bez obaw mów. – Dobrze Gniewie, wyjawię ci. Mhm, otóż Nienawiść w desperacji po tym, jak dałem plamę w ostatniej walce z Borutą właśnie, czyli ostatnim nieudanym ukradzionym i przereformowanym na wrogą stronę dziełem Twardowskiego, bo z dobrymi od początku np. aniołami, choćby Michałem czy innymi mocnymi, to akurat naturalnie, że walcząc niekiedy przegrywałem. Miałem wiele, co prawda, udanych misji, ale głównie ze słabszymi, taka ze mnie jest ścierwożerna hiena, sęp i pantera, ale mniejsza. Sam wiesz teraz też w końcu… Szykowałem się na walkę z dziećmi, ale do rzeczy. Nienawiść wysłała mnie na misję najważniejszą do tej pory tak naprawdę. Bo chociaż już ubierałem różne kostiumy i wyglądałem jak upiory, nigdy nie byłem aż tak wyróżniony. To był mój duży awans, tak można by rzec, no i trzeba było go wykorzystać. Nigdy jeszcze nie przyczyniłem się do losów świata, bo takie sprawy załatwiała tylko moja szefowa, czyli Nienawiść albo załatwiali to jej lepsi ode mnie agenci, pierwszy raz miałem taką okazję.
Autor: Jan Wojtusiak

Możliwość komentowania jest wyłączona.