14 listopada, 2018
W Tarnowskich Górach 11 listopada A.D. 2018 było jak zawsze, co w kontekście setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości znaczy: nijak. Złożenie kwiatów pod tablicami na kościele, okraszone krasomówczymi popisami miejscowych oficjeli, przemarsz na Rynek, odśpiewanie hymnu państwowego i… tyle.
Wśród obecnych te same co zawsze twarze — ze dwie setki osób, z czego prawie połowa to poczty sztandarowe. Ciekawostką są tu byli żołnierze, byłego wojska — ludowego, choć na sztandarze o tym ani słowa. Nie wiadomo, co łączy ich z niepodległością Polski, bo na pewno nie służba.
Ci, z którymi byli żołnierze, byłego wojska walczyli (w stanie wojennym i nie tylko) swojej chorągwi nie mają. Szef ich stowarzyszenia schował się za sztandarem związku zawodowego „Solidarność”. Szczęśliwy, że mógł. Nawiasem mówiąc, opowiadanie o jakichś podziemnych działaczach walczących z czerwonymi to fikcja, bo nie od dziś wiadomo, że obalenie komuny to dzieło jednego supermana z Gdańska, który przeskoczył motorówką przez płot stoczni i… obalił.
Na tarnogórskich ulicach 11 listopada szara codzienność, gdzieniegdzie powiewała biało-czerwona, ale generalnie szału nie było. Sześć flag pod kościołem w czasie uroczystości. Nieopodal pod dzwonnicą gwarków pustka. Tu przed laty wmurowano tablicę poświęconą nieżyjącym działaczom opozycji antykomunistycznej. W tym roku dodano drugą — upamiętniającą pierwszy na Śląsku strajk w 1980 roku. Niby „gospodarzem” tego miejsca jest „Solidarność”, ale niewiele z tego wynika.
Dla porządku trzeba dodać, że w przededniu na miejscowym cmentarzu wojskowym odbył się apel poległych, a wieczorem w święto impreza dla wybranych w Pałacu w Rybnej; rozdano miejskie wyróżnienia. Jak co roku.
Skromne było to tarnogórskie świętowanie setnej rocznicy odzyskania polskiej państwowości. Oj, skromne.