Kontrast

A A A A

Rozmiar tekstu

A-   A+
Religia

11 grudnia, 2020

Nie dawajcie swoim postępowaniem okazji do tego, żeby zło wytykało was palcami


Słyszymy często słowo „dewot”/„dewotka”. I słowo „dewocja” – po łacinie devotio. Najczęściej to się kojarzy, chyba we wszystkich środowiskach, jako coś zdecydowanie negatywnego. Tymczasem dewocja rozumiana jako pobożność, jest zupełnie w porządku. Trzeba się po prostu zastanowić nad tym, kto mówi. Jeśli mówią ludzie, którzy nie bardzo są w porządku z wiarą albo którzy mają dosyć Kościoła czy ludzi, którzy wierzą w Pana Boga i modlą się, to dla nich wszystko będzie objawem bycia dewotką albo dewotem. Normalny pacierz, pójście na Mszę Świętą, nie daj Boże jeszcze jakieś nabożeństwo dodatkowe. Różaniec też jest tylko dla dewotów.

Ci ludzie, nawet jeśli mają niezbyt dobry stosunek do Kościoła i do Boga w ogóle, widzą często wyraźniej to, co widzimy i my a co daje podstawę do tego, żeby na słowa: „dewocja”, „dewot”, „dewotka” od razu reagować skrzywieniem umysłu, duszy, serca i czasem nawet warg. Jest to pewna rozbieżność między słowami i czynami – tymi płynącymi z dewocji – a postępowaniem. I wtedy trudno się nie zgodzić z niewierzącymi, bo „dewocja” w najgłębszym znaczeniu to oddanie się Panu Bogu (łac. devotus – oddany). Jestem wotum. Wiemy co to jest wotum składane świętemu za jakąś łaskę. Można jako wotum ofiarować obrączkę, można złote serduszko. A można złożyć i siebie, i wszystkie swoje działania w stosunku do Pana Boga Wtedy mówi się o cnocie pobożności – łac. pietatis – i wtedy jest wszystko w porządku. Natomiast jeśli ktoś postępuje według powiedzenia: „Modli się pod figurą a diabła ma za skórą”, to wtedy jest się fałszywym świadkiem. Ludzie, którzy są daleko od Pana Boga, chcieliby podświadomie, żeby człowiek wierzący w Boga i okazujący to modlitwą, był monolitem. Wtedy inaczej by się go atakowało, po cichu nawet można byłoby go podziwiać. Może nawet mu troszkę zazdrościć. Tymczasem jeśli widać, że taki „rozmodlony” człowiek czyni inaczej, mówi inaczej, to daje argument do ręki niewierzącym. Wszystko, cokolwiek jest związane z Panem Bogiem, jeśli nie ma odbicia w postępowaniu wierzącego, to jest wystawione na szyderstwo, uśmieszki i daje okazję, żeby „dołożyć” Kościołowi. I tu dla nas wierzących jest wielkie wyzwanie, by przez pracę nad sobą do dewocji w tym złym znaczeniu tego słowa nie dopuścić.
Można powiedzieć, że logos, to znaczy słowo, dosyć często u nas jest nie najgorsze. Natomiast etos, a więc postępowanie, to jest nieraz daleko za słowem. I tak weźmy w Kościele w Polsce te wszystkie ceremonie, manifestacje religijne, procesje Bożego Ciała, pierwsze Komunie Święte, śluby, chrzty, pogrzeby – na zewnątrz wygląda to bardzo pięknie i można powiedzieć: „Ci ludzie są oddani Panu Bogu”. Tymczasem po zakończeniu czynności świętej czy wyjściu z kościoła, jak zdejmuje się w domu ubranie świąteczne i wraca się do roboczego, tak samo zdejmuje się z siebie cały ten, jak by to powiedzieć – „habit religijny”, sposób postępowania. I wraca się do swojego życia, które bardzo często nie jest jednak budujące. I to jest ta rozbieżność, na którą cierpimy. Każdy z nas przyznaje się, że trochę w nim tego dewota czy dewotki jest. Łatwiej jest brać udział w czynnościach religijnych, iść w tłumie. A potem, kiedy przyjdzie codzienne życie, sytuacje, które wymagają pewnego wysiłku: opanowania siebie, pokory, kontroli, to nie zawsze stajemy na wysokości zadania.
Jakie jest na to lekarstwo? Kiedy św. Benedykt pisze w Regule o modlitwie zakonnika, zaznacza, żeby starać się, żeby nasza myśl zgadzała się jak najbardziej z głosem. Z tym, co głos mówi. I można rozszerzyć tę radę na całe nasze życie. W czasie modlitwy staramy się, żeby wypowiadane słowa były rzeczywiście moim osobistym zwróceniem się do Pana Boga, a duch modlitwy, który powinien przenikać każdego człowieka, mnicha, ale i wierzącego poza klasztorem, musi też jednocześnie wyrażać się w postępowaniu. Jeśli ktoś mówi, że Boga kocha, a człowieka nienawidzi, to taki człowiek jest kłamcą od początku, jak mówi św. Jan Apostoł (por. 1 J 4,20). On się na tym zna, bo był umiłowanym uczniem Pana Jezusa. O miłości mówił i ją szczerze praktykował.
I biorąc to pod rozwagę najpierw trzeba swoje sumienia przeczesać dobrze i powiedzieć, jeśli trzeba: „Moja wina” i przeprosić Boga i ludzi (wierzących i niewierzących) za to, że nie zawsze jesteśmy przykładem, świadkami. Niedawno była kanonizacja Jana Pawła II. Uroczystość nadzwyczajna: modlitwy i śpiewy, Msza Święta i tak dalej. Ale co z tego zostało? Potem, kiedy wróciliśmy do ojczyzny, zwłaszcza politycy. Zasiedli w ławach sejmowych, poszli do swoich biur poselskich, ministerialnych czy partyjnych. Czy potrafili z tego ducha Jana Pawła II, który był dewotem, ale w najpełniejszym, najlepszym tego słowa znaczeniu – czy potrafią z jego ducha zaczerpnąć?
Dlatego podsumowanie jest trudne, bo jeśli patrzymy krytycznie na wszystkich dewotów i dewotki i patrzymy nieraz z irytacją na ludzi, którzy nam wytykają dewocję, nieraz przesadzając i uważając za nią to, co nią nie jest, to jednocześnie trzeba uderzyć się w swoją pierś i ze wszystkich sił starać się być świadkiem zdrowej pobożności, która jednocześnie będzie miała przełożenie na nasze postępowanie. Nie dawajcie swoim postępowaniem okazji do tego, żeby zło wytykało was palcami. I tak się będzie to robić, a jeśli będziecie mieli problemy z samymi sobą i nie będziecie należycie pracowali, to nie dziwcie się, że oblewają was pomyjami. Sami się podstawiacie.

Fragment książki Ojca Leona słów kilka

Leon Knabit OSB – ur. 26 grudnia 1929 roku w Bielsku Podlaskim, benedyktyn, w latach 2001-2002 przeor opactwa w Tyńcu, publicysta i autor książek. Jego blog został nagrodzony statuetką Blog Roku 2011 w kategorii „Profesjonalne”. W 2009 r. został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Nie dawajcie swoim postępowaniem okazji do tego, żeby zło wytykało was palcami


zdjęcie:pixabay

Możliwość komentowania jest wyłączona.