15 sierpnia, 2018
Sprawa ma już długą brodę i przedawniła się lata temu. Pierwotnym wierzycielem była firma telekomunikacyjna. Dług sprzedano handlarzom długów z Warszawy. Dłużnik nie chciał potulnie zapłacić i sprawa trafiła do sądu, a ten orzekł, że wierzycielowi należy się nie 1200 zł, a jedynie 206. Co oznacza, że pierwszym oszustem była — stosunkowo nowa na naszym rynku — firma telekomunikacyjna.
Zanim dłużnik się ogarnął sprawa trafiła do zaprzyjaźnionego komornika, a ten wysłał do dłużnika pismo wzywające do zapłaty. „Zapomniał” jednak dopisać, że taniej będzie zapłacić bezpośrednio wierzycielowi. Dłużnik zapłacił więc komornikowi, a ten doliczył (praktycznie za nic, bo wysłał do dłużnika tylko jedno pismo) solidny haracz — większy, niż kwota długu. Co ciekawe, kilka miesięcy wcześniej Trybunał Konstytucyjny uznał, że taka praktyka jest niezgodna z konstytucją. Jednak komornik takimi drobiazgami sobie głowy nie zaprząta i dlatego naliczył sobie tak jak uważał za słuszne, czyli dla niego najkorzystniejsze.
Co komornik zrobił z pieniędzmi, które otrzymał — nie wiadomo. Pewne jest jednak to, że wierzycielowi wyrokiem sądu należała się kwota 206 złotych i taka widniała na sądowym tytule wykonawczym. Skąd zatem w piśmie wierzyciela (czyli handlarzy długów) kwota sześć razy większa? Pomyłka? Ludzi, którzy trudnią się zajęciem tak ohydnym, jak handel długami trudno podejrzewać o to, że się mylą. Zachłanność zwykłych ludzi bywa nieprawdopodobna, a cóż dopiero osobników do cna wyrachowanych i bezdusznych. Myślę, że można przyjąć za pewnik, iż zastosowano prostą metodę: może były dłużnik nie ma już potwierdzenia zapłaty należności, więc trzeba gościa zastraszyć możliwością wpisu do rejestru dłużników; może pęknie i zapłaci drugi raz z solidną nawiązką.
Na takie działania jest oczywiście paragraf, ale firma naszpikowana prawnikami najwyraźniej się tym specjalnie nie przejmuje. Tak to już jest w prawniczym fachu, że jedni są szanowanymi sędziami, prokuratorami, adwokatami, notariuszami czy nawet komornikami, bo to też potrzebna instytucja, a inni — zwyczajnymi kanaliami i niestety tym ostatnim wiedzie się najlepiej. A jaki morał? Trzeba po prostu uważać, żeby nie paść ofiarą oszustów. I nie wyzbywać się lekkomyślnie dokumentów, które kiedyś mogą ochronić nam skórę.