17 października, 2018
Przez prawie 27 lat Jan Paweł II był zwierzchnikiem całego Kościoła Katolickiego, ale w sposób szczególny duchowym kierownikiem Polaków. Był powodem do dumy, wiązaliśmy z nim nadzieję na lepsze jutro. Po jego śmierci w 2005 roku wydawało się, że ten pontyfikat odcisnął swoiste piętno, które będzie odczuwalne przez kilka następnych pokoleń. I rzeczywiście przez następne lata działacze z niemal wszystkich stron sceny politycznej nagminnie odwoływali się do nauczania JPII (inna sprawa, że o tym nauczaniu w zdecydowanej większości nie mieli zielonego pojęcia), mieliśmy pokolenie JPII, stawialiśmy pomniki JPII…
Dziś to już przeszłość. Wiejący od zachodu wiatr nowej ideologii coraz bardziej dynamicznie powoduje erozję tego, co pozostawił nam Jan Paweł II. Dziś proponuje się nam nowe wzorce, a młodzi ludzie z niedowierzaniem słuchają, że podczas pielgrzymek JPII do Polski na ulicach nie było widać pijanych rodaków.
W 1989 roku zmieniła się sytuacja polityczna w kraju, zmienił się ustrój państwa, pojawiły się nowe instytucje, a wśród nich wolne wybory. I tu znów młodzi nie mogą dziś zrozumieć, jak to możliwe, że za komuny frekwencja wyborcza mogła wynosić prawie 100%, a ludzie zamiast wybierać — popierali, bo wybrani zostali wybrani znacznie wcześniej, a tak naprawdę to i tak nie miało to większego znaczenia, bo wybrani i tak później niewiele mieli do powiedzenia.
Wraz z wolnymi wyborami pojawiła się kampania wyborcza. Na ulicach miast wysypały się plakaty i ulotki, a na nich mniej lub bardziej puste hasła i mniej lub bardziej nierealne obietnice. Z czasem zaostrzał się język kampanii wyborczej, co było naturalnym rezultatem brutalizacji debaty publicznej w ogóle. Tegoroczna kampania samorządowa powyższą tezę w całej rozciągłości potwierdza. Ostatnie wystąpienie lidera Platformy Obywatelskiej, w którym przeciwników politycznych z obozu Prawa i Sprawiedliwości nazwał „szarańczą” jest tu przykładem wręcz idealnym, ale taż jednym z bardzo wielu. Oczywiście są to „incydenty” wielokierunkowe.
O ile inwektywy (nawet najcięższego kalibru) kierowane pod adresem politycznych adwersarzy, żeby nie powiedzieć — wrogów, można sobie jeszcze jakoś wytłumaczyć, to zupełnie niezrozumiałe są zachowania manifestujące wrogość wobec kandydatów z własnej listy. Ktoś może powiedzieć, że to efekt uboczny takiej a nie innej (proporcjonalnej) ordynacji wyborczej, która zmusza kandydatów z tego samego obozu do rywalizacji również między sobą. Owszem, ale rywalizacja niekoniecznie musi oznaczać nienawiść.
Jeżeli kandydat zobowiązany przez komitet wyborczy do wspólnego z innymi prowadzenia kampanii wyborczej „wychodzi z szeregu” i rozpoczyna indywidualny marsz po mandat, marginalizując kolegów z listy, to coś tu jest nie tak. Jeszcze gorzej, jeżeli towarzyszą temu działania utrudniające innym prowadzenie kampanii.
Można wszystko tłumaczyć stresem spowodowanym nieudolną rejestracją listy wyborczej. Zamiast zarejestrować komitet z pełną nazwą Śląskiej Partii Regionalnej, pełnomocnik zgłosił skrót — KW ŚPR. Skutek może być taki, że wyborcy będą mieli trudność ze znalezieniem swoich kandydatów. Być może, ale przecież takiego stresu nie mają pretendenci do mandatów z innych komitetów, a podobne zachowania do rzadkości nie należą.
Co niektórzy uważają, że w kampanii wyborczej liczy się tylko zwycięstwo i dlatego wszystkie (prawie) chwyty są dozwolone, bo następna okazja dopiero za cztery czy pięć lat.
Czy jednak na pewno? Janowi Pawłowi II chyba to by się nie podobało… A poza tym kampania wyborcza się skończy, a ludzie pozostaną i trzeba będzie mijać się z nimi na ulicy.