Kontrast

A A A A

Rozmiar tekstu

A-   A+
Nauka

16 kwietnia, 2020

Zarazy w średniowiecznej Polsce – Prof. Bożena Czwojdrak

Dr hab. Bożena Czwojdrak, prof. UŚ z Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, mediewistka, konsultantka historyczna serialu „Korona królów” | fot. Katarzyna Gubała


Żyjemy w czasach, w których niespodziewanie przychodzi nam przeżywać to, z czym mierzyli się nasi przodkowie. Mamy świetnie wyposażone laboratoria medyczne na całym świecie, rewelacyjnych naukowców, potrafimy wysłać człowieka w Kosmos, przekraczać kolejne bariery naszych możliwości i naszej wiedzy, a wobec niewidzialnych wirusów jesteśmy bezradni, jak ludzie w średniowieczu.

Przykłady epidemii na terenach średniowiecznej Polski

Na początku należy odnieść się do powtarzanych – szczególnie w ostatnich tygodniach – informacji o „czarnej śmierci” na terenie Polski w XIV wieku. Część naukowców, opierając się na napisanej ponad 100 lat później kronice Jana Długosza, uważa, że „czarna śmierć” dotarła do ówczesnych granic naszego kraju. Badania dr. Piotra Guzowskiego, członka zespołu Centrum Badań Struktur Społecznych i Gospodarczych Przednowoczesnej Europy Środkowo-Wschodniej Uniwersytetu w Białymstoku, definitywnie wykluczają te spekulacje. Przekaz naszego dziejopisa jest dużo późniejszy niż źródła, na których oparł się młody badacz z Białegostoku. Otóż bakteria, która wywołała pandemię „czarnej śmierci”, najprawdopodobniej przybyła do Europy z terenów Kaukazu na pokładzie statku, który wraz z zarażonymi osobami zawinął do portu w 1347 roku do Messyny. Otrzymane dekadę temu wyniki badań DNA materiału uzyskanego ze szkieletów z masowych grobów w całej Europie potwierdziły, że ową „czarną śmiercią” była dżuma. Historyk białostocki, wraz z zespołem badaczy, podważył teorię o wystąpieniu zarazy w połowie XIV wieku na terenie naszego państwa. Swoje badania oparł m.in. na analizie zachowanych szczegółowych rachunków świętopietrza, czyli podatku płaconego na rzecz papieża. Świętopietrze płacono „od głowy”. Znaczący ubytek ludności w tych latach powinien więc zostać odnotowany w skrupulatnie prowadzonych rachunkach. Niczego takiego jednak tam nie ma. Ślady te widoczne są natomiast w zachowanych rejestrach na terenie innych europejskich państw.

Innymi słowy „czarna śmierć”, czyli dżuma, jeśli nawet sięgnęła granic naszego ówczesnego państwa, nie wyrządziła tam znaczących szkód. Wszystko wskazuje na to, że zapis Jana Długosza to „ściąga” z zachodnich przekazów dotyczących wydarzeń rozgrywających się w innej części kontynentu. Nie po raz pierwszy zresztą nasz kronikarz został przyłapany na ubarwianiu historii – szczególnie tej wcześniejszej.

Nawet jeśli słynna „czarna śmierć” nie wywołała u nas większych perturbacji, nie oznacza to, że nie było i u nas „morowego powietrza”. Obmurowane miasta i brak przewiewu sprzyjał niestety rozprzestrzenianiu się różnych chorób, najczęściej była to „choroba brudnych rąk”, czyli cholera, dziś już prawie nieznana.

Co robiono podczas takich epidemii? Wiemy, że w 1425 roku na terenie Małopolski szerzyła się zaraza – niestety, kronikarze nie sprecyzowali, o jaką chorobę chodziło. Król Władysław z żoną Zofia Holszańską wyjechali na Litwę, lecz wkrótce zaraza sięgnęła także i tamtych terenów. Para królewska oraz wielki książę litewski Witold, opuszczając zamki i grody, szukali więc schronienia w litewskich lasach. Najciekawsze jest to, że małego królewicza Władysława odesłano wraz z nianią do zamku w Chęcinach, licząc na to, że w wysoko położonym obiekcie będzie on bardziej bezpieczny. Najwyraźniej w sytuacjach krytycznych głowy państwa myślały najpierw o swoim bezpieczeństwie, zostawiając nie tylko państwo, lecz i potomków.

W 1451 roku wybuchła wielka zaraza na Mazowszu i szybko rozprzestrzeniła się na teren Wielkopolski. „Szalejąc” od kwietnia do późnej jesieni, stała się przyczyną śmierci znacznej części ludności zamieszkującej wiele wiosek i małych miasteczek. W Sochaczewie w okolicach lipca pomór był tak wielki, że dziennie chowano w jednym grobie nawet 40 osób. W Gnieźnie w październiku odwołano posiedzenie kapituły, wymagające osobistego uczestnictwa jej członków. Zaraza nie ominęła też terenów Śląska i Czech, chociaż łagodnie potraktowała w tym roku obszar Małopolski. Niestety, przerażona ludność – jeśli tylko mogła sobie na to pozwolić – uciekała z terenów zakażonych właśnie do ziemi krakowskiej. W wyniku tej wędrówki zaraza wybuchła z mocą rok później, w 1452 roku, w Krakowie i ziemi wieluńskiej. Z tego powodu zawierano między innymi naprędce rozejmy. Nie było bowiem możliwości kontynuowania rozpoczętych wcześniej walk.

Rok 1452 był, jak u Sienkiewicza, złym rokiem w Królestwie i na Litwie. Zaraza objęła także litewskie ziemie i lasy. Z relacji kronikarza wynika, że działała tak szybko i niespodziewanie, iż ludzie umierali nagle, w trakcie przechadzki czy spożywanego posiłku. Mór utrzymywał się, choć z malejącą siłą, aż do końca roku.

W 1464 roku kolejna zaraza, panująca tym razem w Prusach, utrudniła toczące się tam rozmowy pokojowe z zakonem krzyżackim. Uczestniczący w nich Jan Długosz musiał wraz z innymi ratować się ucieczką do miejsc niedotkniętych morowym powietrzem. Epidemia, która wybuchła w roku zakończenia rokowań z zakonem i podpisania pokoju w Toruniu, ogarnęła całe Królestwo Polskie. Najpewniej była to cholera, której sprzyjały wilgotne powietrze i ciepła zima. Zaraza ta w niektórych miejscach przeciągnęła się aż do 1468 roku, o czym świadczą chociażby krakowskie sądy odbywające się w innych niż Kraków miejscowościach. Kazimierz Jagiellończyk opuścił Kraków, udając się na Litwę, a dzieci umieścił w klasztorze tynieckim – odizolowanym i położonym oczywiście na wzgórzu.

W 1482 roku ludność nękała kolejna potężna zaraza „pestis furiosa”, która ponownie ogarnęła cały kraj i trwała ponad rok. Miała przyjść do nas z Węgier, stąd pierwsze jej skutki odczuwane były w prowincjach południowej Polski. W Krakowie wówczas umierało dziennie średnio od 40 do 50 osób. Dla porównania w Krośnie chowano codziennie około 80 zmarłych, co sprawiło, że miasteczko szybko się wyludniło.

Wilgotne lata sprzyjały zwykle rozwojowi morowego powietrza, w związku z czym z niecierpliwością czekano na nastanie srogiej zimy i tęgiego mrozu, które zazwyczaj dawały kres rozprzestrzeniającym się epidemiom.

Ciekawostką jest to, że na Śląsku w 1495 roku miała się ponoć szerzyć zaraza weneryczna z powodu niemoralnego prowadzenia się tamtejszej ludności – brak jednak potwierdzenia tej informacji z innych źródeł historycznych.

To tylko kilka przykładów epidemii wybuchających w średniowiecznej Polsce. Wymienione przeze mnie zarazy dotykały zazwyczaj obszaru całego kraju i stanowiły ogromne wyzwanie dla decydentów i ludności.

Jak sobie radzono w czasie zarazy?

Najczęściej ratowano się ucieczką – jeśli oczywiście dysponowano odpowiednimi funduszami i możliwościami przemieszczania się. Ludzie średniowiecza byli przekonani, że im dalej znajdą się od ogniska zarazy – tym będą bezpieczniejsi. Nie zważali oczywiście na to, że, przemieszczając się, sami doprowadzali do rozprzestrzeniania się mikroorganizmów odpowiedzialnych za wywoływanie śmiertelnych chorób.

Jakie kroki jeszcze podejmowano? Jeśli docierały do miast wieści o nadchodzącym „morowym powietrzu”, najczęściej zamykano szczelnie bramy i nie wpuszczano nikogo poza mury miejskie, izolując mieszkańców od świata zewnętrznego. Jeśli jednak zaraza „dostała się” do miasta, poszczególne domy poddawano surowej izolacji, mieszkańcom zakazywano wychodzić, zabronione były również odwiedziny. Żywność zostawiano w progu, a jeśli już ktoś z różnych przyczyn musiał opuścić dom, zabierał ze sobą białą laskę symbolizującą osobę zarażoną. Domy dotknięte zarazą oznaczano także białą farbą, aby inni wiedzieli, które rejony omijać.

Zakazywano zgromadzeń publicznych, chodzenia do karczmy, korzystania z łaźni. Jednocześnie rajcy starali się utrzymać czystość w mieście, mając świadomość, że zaraza często wynika właśnie z nieprzestrzegania podstawowych zasad higieny. Zabraniano zatem wylewania uryny na ulicę, wypędzania świń, nakazywano utrzymywać ulice i rynsztoki w czystości. Palono odzież i inne rzeczy osobiste ludności zmarłej w wyniku epidemii.

Bardzo rzadko odnotowywano informacje na temat sporządzaniu leków czy odbywania wizyt lekarskich w czasie zarazy. Dotyczyły one zresztą tylko najzamożniejszych osób – najczęściej władców i ludzi z ich otoczenia. Reszta musiała się zdać na instynkt, przestrzegać przepisów i liczyć na szczęście oraz odporność własnego organizmu.
Źródło: UŚ Katowice

Możliwość komentowania jest wyłączona.